Podczas zakupów, wybieramy sięgając na półkę, sugerujemy się ceną czy aktualną promocją. Czy jednak warto oszczędzić kilka groszy na produkcie często nieporównywalnie gorszym od tego droższego? Wybierając tańsze i gorsze jedzenie skazujemy się na choroby, które nie muszą objawić się natychmiast. Na co zwrócić uwagę w sklepie, aby odżywiać się zdrowiej, nie wydając fortuny?
Produkty bardziej wartościowe, czyli naturalne, mniej przetworzone, bywają droższe niż ich odpowiedniki zawierające nadmiar cukru, syrop glukozowo-fruktozowy, utwardzony olej palmowy, konserwanty czy sztuczne barwniki. Niekiedy różnica to kwestia kilku groszy, choć bywa, że cena jest sporo wyższa, ale nie zapominaj, że na szali stawiasz zdrowie swoje i członków rodziny. Lepiej zjeść mniej niż byle co!
Podczas zakupów miej na uwadze, że odżywiając się prawidłowo, zapobiegasz wielu chorobom dietozależnym: otyłości, cukrzycy typu 2, nadciśnieniu, miażdżycy, a nawet osteoporozie. Leczenie jest dużo bardziej kosztowne niż prewencja.
Dlatego naprawdę lepiej poświęć na zakupy kilka minut więcej i przeczytaj informacje o składzie produktu na etykiecie. Masz także prawo zrobić zdjęcie produktu i przeanalizować je w domu oraz porównywać ceny i składy żywności z różnych sklepów. Warto tak robić, ponieważ często obok siebie stoją podobne opakowania ze skrajnie odmiennym składem.
Czy produkty fit, eko i bio są zdrowe?
Nie dajmy się zwieść napisom. Fit, eko czy light nie zawsze jest gwarancją produktu bez zarzutu. Zdarzają się etykiety z hasłem „bez dodatku cukru”, które sugerują, że wybieramy zdrową rzecz, a tymczasem z tyłu czytamy, że są tu na przykład sztuczne substancje słodzące.
Na wieczku owocowego „fit” jogurtu proteinowego widnieje duża informacja – „0% tłuszczu”, prawie 10 g białka. Kiedy sprawdzimy naklejkę z tyłu, okazuje się, że ten wysokobiałkowy jogurt to aż 25% wsadu owocowego, który składa się z cukru, soku owocowego i owoców, przy czym cukier jest wymieniony na pierwszym miejscu.
Niebezpieczną pułapką myślową są też produkty z dopiskiem „bio”. Takie etykiety mają nas przekonać, że zostały wytworzone z półproduktów pochodzących z upraw i hodowli, w których nie używa się szkodliwych substancji. Ale przecież do stworzenia biohummusu, biopasztetu, biowędliny można użyć produktów „bio”, które nie będą służyć naszemu zdrowiu!
Na przykład bio sos słodko-kwaśny w jednym ze sklepów to kolejno: woda, cukier, marchew, cebula, pomidory i papryka, zaraz potem syrop glukozowo-fruktozowy. Nic nam po tym, że marchew i cebula były z ekologicznej uprawy.
Kiepsko też wygląda sprawa z gotowymi bio-ciastkami, ponieważ ma się wrażenie, że są sprzedawane w ogromnych opakowaniach tylko dlatego, żeby na etykiecie zmieścić cały, niewiarygodnie długi skład. Może następnym razem upieczesz ciastka samemu? To wcale nie jest takie trudne, a ile przy tym zabawy i zapewne będą bardziej „bio”!
Jak oszukują nas producenci żywności ?
Dobre produkty mleczne to takie, które zawierają mleko i kultury bakterii. Dodatek cukru, syropu glukozowo-fruktozowego, aromatów czy barwników sprawia, że nie będą miały dla nas już tak korzystnych właściwości, jakie mieć by mogły. Choćby dlatego, że nasza mikroflora jelitowa cukru nie lubi, za to bardzo doceni jogurt naturalny, bo jest świetnym probiotykiem. Warto kupować czyste jogurty i mieszać je ze świeżymi lub rozmrożonymi owocami.
Jest też dobra informacja – coraz więcej wędlin ma dobry skład. Sprawdzajmy, czytajmy, porównujmy. Znajdziemy nawet parówki dla dzieci, w których mięso z fileta z kurczaka stanowi 95% zawartości, reszta to sól, przyprawy, susz z aceroli (owoce te są bogate w witaminę C) oraz naturalne aromaty. Okazuje się, że można zrobić znakomite parówki – bez konserwantów, glutaminianu sodu czy sztucznych barwników.
Zwróćmy też uwagę, czy na tackach z rybami, które kupujemy, nie ma informacji, że produkt został wcześniej rozmrożony. Tak! Często ryby do sklepu przyjeżdzają zamrożone, a przed ekspozycją w lodówce są rozmrażane. W żadnym wypadku nie mrozimy takiej ryby ponownie, trzeba ją zjeść od razu (a może lepiej takiej nie kupować?).
Pamiętajmy o tym, że napoje owocowe to nie soki. Bywa, że owoców w napoju jest niewiele, za to dużo cukrów i dodatków.
Zgodnie z prawem polskim i unijnym do soków nie wolno dodawać konserwantów, barwników, słodzików i aromatów innych niż te naturalne, odzyskane podczas zagęszczania soków i przecierów.
Do soków owocowych oraz pomidorowego nie sypie się cukru w żadnej postaci (cukier, syrop glukozowy, glukozowo-fruktozowy, glukoza, fruktoza itd.). Do warzywnych można dodać cukier, przyprawy i zioła.
„Płatki bez sztucznych aromatów, za to z błonnikiem, witaminami i wapniem. Bezglutenowe. Bez oleju palmowego. Polecane przez ekspertów.” Chciałoby się rzec – płatki śniadaniowe idealne. Ich składy są rzeczywiście lepsze niż kilkanaście lat temu. Tylko po co wsypywać do nich tyle cukru? Czasem zdarza się też syrop glukozowy. Słodkie skuteczne uzależnia, szczególnie jeśli podajemy takie produkty dzieciom od najmłodszych lat.
Pssst… Wiesz, że w kukurydzy nie ma glutenu? Nawet na tym producenci próbują nas oszukać umieszczając na opakowaniu wielkie litery „Płatki kukurydziane bez glutenu”! No pewnie, że bez glutenu, skoro w kukurydzy glutenu nie ma. Naturalnie bezglutenowe są: kukurydza, ryż, ziemniaki, soja, proso, gryka, tapioka, amarantus, maniok, rośliny strączkowe, sorgo, orzechy, mięso oraz jaja. Następnym razem nie daj się oszukać.
Podobnie działają na nas tłuste i słone produkty, czyli na przykład chipsy i prażone orzeszki. Tymczasem obok na półce czekają zdrowsze zamienniki, choćby chipsy z ciecierzycy. A może po prostu pokroić ziemniaki w cienkie plasterki i upiec z ulubionymi ziołami i mieloną papryką?
Uważajmy na sól w gotowej żywności. Na etykiecie mamy podaną ilość soli na 100 gramów produktu. Czasem zamiast informacji o ilości soli jest ta o zawartości sodu. Jak przeliczać sód na sól? 2000 µg sodu to 5 gramów soli kuchennej, czyli płaska łyżeczka do herbaty. Te 5 g to maksymalny bezpieczny poziom spożycia soli w ciągu dnia.Niestety przeciętnie spożywamy jej dużo więcej, co grozi nadciśnieniem.
Uważnie czytajmy daty przydatności: „należy spożyć do” oznacza, że po danym terminie produkt nie daje się do konsumpcji – jak nabiał czy wędliny. Za to „najlepiej spożyć przed” określa minimalną datę trwałości, czyli możemy zjeść na przykład kaszę czy makaron po wskazanej dacie, ale mogą nie być tak smaczne.
Niebezpieczne substancje w produktach spożwyczych
Oto na co w szczególności powinniśmy zwrócić uwagę:
- Alergeny – należy wiedzieć, że dany produkt może zawierać seler, gorczycę, orzechy, skorupiaki, soję, sezam itd. Często nie ma ich wymienionych w składzie, ale są używane w miejscu produkcji. Niektórzy producenci na etykietach pogrubiają nazwy produktów alergizujących.
- Zwróć uwagę na nazewnictwo – ser typu feta nie jest fetą! Ser do grillowania to nie prawdziwe halloumi (podobnie jak „serek górski” nie jest oscypkiem), a lody o smaku śmietankowym niekoniecznie zrobione są ze śmietanki kremówki, one są jednie „o smaku”!
- Substancje słodzące niejedno mają imię: cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, glukoza, fruktoza, melasa, maltodekstryna, słód, syrop cukru inwertowanego.
Na co zwrócić uwagę na etykietach kupowanego jedzenia?
- Składniki użyte w produkcji wymieniane są w kolejności od największej do najmniejszej zawartości w produkcie, dlatego te podejrzane, jeśli znajdują się już na początku listy nie wróżą dobrze.
- Tłuszcze trans – niestety informacji o nich nie znajdziemy na etykiecie. Dlatego czytając listę składników, pilnujmy, żeby nie było na niej częściowo utwardzonych olejów roślinnych.
- Nie każde E to sztuczny dodatek, na przykład E160a to beta karoten, E406 – agar, E412 – guar, E414 – guma arabska, E440 to pektyna. Nie są one szkodliwe.
- Produkty bezglutenowe mają na opakowaniu symbol przekreślonego kłosa.